Ale może po kolei
Gdy zaczynałem jeździć na dłuższe wypady, robiłem plany. Szukałem w przewodnikach informacji o tym, co zobaczyć, czym gdzie dojechać itp. Nie zrozumcie mnie źle, nie były to dokładne dzienne rozpiski, ale jakiś plan był. Dodatkowo wymyślałem sobie zadania typu: wejdź na chociaż jedną górę czy przejedź 5000 km autostopem. Czyli takie zrób to, zrób tamto. Szybko okazało się, że nawet takie ogólne ramy nie są moim żywiołem. Męczyłem się, nakładałem na siebie presję czasu, obowiązki. Przez to nie zrobiłem kilu rzeczy, które zrobić mogłem, a w kilku miejscach nie zostałem tyle czasu, ile zostać chciałem. W końcu pomyślałem, że moje podróżowanie chyba nie na tym powinno polegać.
Teraz nie robię planów. Gdy przychodzi czas wyznaczam kierunek, ewentualnie jakiś punkt docelowy na mapie (do którego tak naprawdę wcale nie czuję, że musze dotrzeć…) i jadę. A dokładniej przemieszczam się w jakimś kierunku, a ewentualny cel i drogę modyfikują spotkania z ludźmi. Lubię jechać, podróżować, przemieszczać się, ale… po to, by gdzieś dojechać i mieć czas tam zostać. To „zostać i przyjrzeć się” temu, co się dzieje wokoło mnie jest celem. By tak podróżować nie trzeba wiedzieć z wyprzedzeniem, dokąd się jedzie. Trzeba jedynie dowiedzieć się, czy wybieranie się w dany region świata nie jest w danej chwili głupim posunięciem, np. ze względów bezpieczeństwa. Dodatkowo trzeba zdobyć podstawowe informacje o tym, co wypada, a co nie. A dalej? Przygoda. Tak więc obecnie mój jedyny plan to mieć czas, by gdzieś pojechać na minimum trzy, cztery miesiące w roku.
Aktualizacja – 01/05/2017
Jakieś trzy tygodnie temu zdecydowałem, że w czerwcu pojadę na Wyspy Owcze. No, chyba że przed wyjazdem wydarzy się coś niespodziewanego.
Aktualizacja – 05/07/2017
No i nic się nie wydarzyło.
Pozdrowienia z Wysp Owczych.
Relacje znajdziecie na MikroBlogu i w sekcji Video!